daje. A wujciowi się nie wydaje? — spytał pana Skalnickiego.
— I mnie się tosamo tak wydaje... — westchnął wujcio.
— Szanować go! — zdecydowała głośno starsza pani. — Na wojnę chodził, ziemi bronił, bił się mężnie, cały kraj przemierzył własnemi krokami!
— Troszkę i na furmance... — dorzucił z cicha Hipolit. — Ale nie dużo. Jak mię poturbowały te czapy, a Baryka obronił. W każdym razie: baczność!
— A pańska matka gdzie skończyła życie? — grzecznie i dobrotliwie spytała Cezarego pani Wielosławska.
— W Baku, proszę pani.
— Aż w Baku!... To i pan stamtąd, z Baku?
— Troszeczkę to dalej, niż ty, mężny piechurze... — syknęła panna Karolina w stronę Hipolita.
— Karusia! Niech-no Maciejunio postawi tu ten większy kieliszek... Po jakiemu to jest!... — martwił się dobrotliwie księżulo.
Gdy zajęto miejsca przy stole, a przybył jeszcze rządca, pan Turzycki, oraz dwie ciocie podstarzałe, jedna wdowa Aniela, a druga stara panna Wiktorya, — gwar się stał niebylejaki. Stary służący Maciejunio ledwie mógł nadążyć z odkorkowywaniem. Nawet mu źle szło z temi korkami. Musiał mu sam panicz, »jaśnie-hipcio« pomagać, co doprowadziło za dużą szafą kredensową do tajemniczego zrujnowania hierarchii, — poprostu do uścisków serdecznych »jaśnie-hipcia« z prastarym Maciejuniem.
Cezary pił, co mu nalewano i jadł, co nakładano
Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/151
Ta strona została uwierzytelniona.
140