Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/152

Ta strona została uwierzytelniona.

na talerz. Wszyscy na niego patrzyli z radością, niemal z miłością. Tu stary Maciejunio, — tak gruby i napęczniały w swym fraczku obcisłym, że robił wrażenie beznadziejnie chorego na wodną puchlinę, gdyby nie doskonała cera czerstwego oblicza, — nachylał się z takim uśmiechem, jakby i tego obcego »jaśnie-panicza« chciał ucałować, jak swego, — mrugał oczami i robił miny, żeby wybrać tę starą, omszałą flachę, oplecioną w tatarak, którą trzymał w swej prawej ręce. Tam dwie ciocie, Aniela i Wiktorya, jedna przez drugą nachylały się ku niemu i kazały opowiadać sobie o matce — »wszystko — wszystko!« — a gdy się na dobre rozgadał i mówił wszystko, to jednej, to drugiej łzy najszczersze z oczu kap-kap-kap! Pan Gajowiec — dobrze! Ale skądże — u licha! — te dwie damule? A przecież były to łzy prawdziwe, jakby krewnych, jakby sióstr dalekich a nieznanych, które się nad dolą jego drogiej matki użalały. Tam wujcio Michaś coś mu chce powiedzieć, coś sekretnego, nowego, a ważniejszego ponad wszystko. Zaczyna i nie może skończyć, bo mu wszyscy przeszkadzają. Spiknęli się, żeby przeszkadzać. Więc się irytuje, targa wąsy i przewraca dziko oczyma. Na dobitkę jeszcze Wojciunio! Już od dziesięciu minut lokaj Maciejunio zcicha prosi panią dziedziczkę, no, i jaśnie panicza, że oto Wojciunio nie może wytrzymać i strasznie błaga, żeby mógł spojrzeć na panicza. No, więc wołać go w drodze łaski! Drzwi się uchylają i staje w nich Wojciunio, kucharz równie stary, jak lokaj Maciejunio. Kucharz jest jąkałą, znanym na cały powiat. Nic nie może powiedzieć, tylko zdejmuje swą białą czapkę i śmieje się starym, radosnym śmiechem,

141