Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/153

Ta strona została uwierzytelniona.

przypominającym końskie rżenie. Macha do paniczka Hipcia białemi rękami, coś mu pokazuje na migi. Hipolit mu na migi odpowiada i oba chichocą ze szczęścia. Kucharz zamyka drzwi z należnem uszanowaniem, dziękując za łaskę. Ale i z za drzwi słychać jeszcze jego śmiech i bełkot radosny. Jeszcze obiad do swej połowy nie dobiegł, a już Cezary, — »Czaruś« — pił bruderszaft na śmierć i życie z księdzem Nastkiem, z wujciem Michasiem, a nawet trącał się kieliszkiem z obydwiema podstarzałemi ciotkami i młodocianą panną Karusią. Gorszyło to cokolwiek starszą panią, matkę rodu, ale tego wieczora wszelki porządek z zawias się wyrwał i wszelka dystynkcya została zniweczona. Za czarnemi oknami rozległy się jakby strzały. To starzy parobcy witali młodego pana, co z wojska wrócił, strzelając mu dawnym obyczajem z batów na wiwat. Jaśnie Hipcio niezbyt pewnemi rękoma uzgarniał w dolnych pieczarach kredensu naręcze butelek, tak bez wyboru i tak szczodrze, aż mu niektóre zgorszony Maciejunio musiał delikatnie wydzierać, — bo jakże! — sam szczerozłoty tokaj jeszcze nieboszczyka jaśnie pana — fornalom! Hipolit wytrząsnął z pugilaresu wszystkie walory, jakie tam miał i, sapiąc, obładowany wyszedł na ganek. Noc była jesienna, ciemna. Ponieważ za Hipolitem wybiegli inni, wyszedł i Cezary. Patrzał w tę ciemną noc i w postaci słabo bielejące. Słyszał słowa powitania.
— E, Szymon, jak się masz! Tyś to Zerwa? Pawełek, chudzino, ta noga boli cię jeszcze? Józiu! Franek! Walek! Bywaj, chłopcy tu do mnie!
Cezary przysiadł na poręczy ganku. Był odurzony.

142