Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/157

Ta strona została uwierzytelniona.

nowi na ratunek i rzeczywiście wybawiła go z opresyi. Podchmielony ksiądz Anastazy wlazł w ciemności na młodego świerka, który mu się cały wpakował pod sutannę i między nogi, a w sposób tak wyjątkowo uporczywy, iż żadną miarą nie można było ani przeskoczyć, ani ominąć, ani wogóle przerwać tego dosiadania świerka z jego bujnemi i sprężystemi gałęźmi.
— Dyabli z temi świerkami! — irytował się kapłan. — Co to za pomysł, żeby zostawiać na drodze takie małe koczkodany.
— Bo kto widział, żeby nosić tak długie sutanny! — mówiła kuzynka, wydobywając księdza na wolność. — Księża za granicą nie chodzą już w takich spódnicach. Nawet my, kobiety, nosimy przecie krótkie suknie, nie takie, do samej ziemi.
— Cicho! Co się wtrącasz do kapłańskich sukienek...
— Muszę się wtrącać, bobyś był nie wyszedł z tego świerka, żeby nie ja.
— I to prawda. Ten nikczemnik nie chciał wyleźć spodemnie. Ale suknie kapłańskie to nie twoja rzecz! Nic ci do tego! Swoich pilnuj!
Po chwili księżyk Anastazy zaczął śpiewać na cały ogród:

»Caroline, Caroline
Prends ton chapeau fleuri,
Ta robe blanche
De dimanche
Et tes petits souliers vernis...«

— Nastuś! Co ty po nocy wyśpiewujesz? — zaśmiała się panna Karolina.

146