Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/158

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jestem na urlopie, jestem na wakacyach, w domu rodzinnym, Caroline...
— Ciocia usłyszy...
— O, zaraz, usłyszy! Akurat! Usłyszy, albo i nie usłyszy. Noc jest tak ciemna, że gdzieby tam kto co słyszał. Ksiądz, — to musi być eo ipso, — mizantrop. Jakem był w Paryżu...
— Dobrze, dobrze, opowiesz, co tam było w Paryżu.... Ale musimy iść prędzej. Deszcz pokrapuje. Spieszmy się!
Szli prędzej zaułkami ogrodu, w ciemności choć oko wykol.
Ksiądz coraz bardziej postękiwał i uskarżał się na przeszkody, a Cezary w tem miejscu zupełnie obcem musiał uczepić się ręki panny Szarłatowiczówny, żeby zaś nie ulec losowi plebana. Ręka tej wiejskiej panny, choć maleńka, była mocna i muskularna. Uczepiwszy się raz, wojak nie popuszczał jej ze swej dłoni, aż do chwili, gdy cała trójka stanęła przed jakimś białym murem. Tutaj panna trafiła do drzwi, niewidocznych dla Baryki, i otworzyła je. Weszli do sieni, wyłożonej ciosowym kamieniem, na którym krok dźwięczał donośnie. Ksiądz Anastazy dociągnął swe ciężkie stopy do drzwi prowadzących z tej sieni na prawo i otworzył je z hałasem, znacznie większym ponad potrzebę. Cezary chciał iść za nim, ale panna Karolina go zatrzymała, tłomacząc, że jego pokój jest dalej. Kapłan z głębi ciemnego pokoju zawołał:
— Ja już sam trafię do łóżka, a ty pokaż drogę porucznikowi...
— Ładnie mię wykierowałeś, opiekunie... — sze-

147