Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/162

Ta strona została uwierzytelniona.

w sąsiednich izbach bohaterskie chrapanie księdza (nieznane) i Hipolita (znajome doskonale). Pokój Cezarego był niezmiernie wysoki, o ścianach bielonych wapnem i drewnianej powale. Okna i drzwi były wpuszczone w grube mury, co przypominało w rzeczywistości starą »aryańską« rozmównicę, salę zrzeszeń, czy modłów. Młodzieniec w doskonałem usposobieniu wstał szybko, wymył się i wyczesał wzorowo, ubrał i wychylił za drzwi swego pokoju. Sień z kamienną posadzką była jeszcze wyższa, niż pokój. Schody z niej prowadziły na piętro, gdzie już chodzono w ciężkiem obuwiu i rozmawiano. Otwarłszy drzwi do ogrodu, Baryka zobaczył park, wczoraj w ciemności postrzeżony. Park był bardzo rozległy, schodził ze wzgórka, na którem stała »Aryanka«, w dół, do dworu, otoczonego sadzawkami i basenami wodnemi. Dwór był drewniany, lecz na kamiennych podmurowaniach, które musiały dawniej podpierać inną jakąś, bardziej wyniosłą budowlę. W parku były długie aleje grabowe, wynoszące się w pola i dalekie zarośla. W jednej takiej alei stały wokół zmurszałe, drewniane ławki, zasypane zwiędłemi liśćmi i zalane wodą deszczową. Wszystkie aleje i uliczki były zawleczone wilgotną mgłą, która dla Cezarego miała jakowyś szczególny urok. Z rozkoszą wałęsał się w długich, grabowych nawach, nie spotykając żywego ducha. Zawijał się w swój płaszcz przewiewny i, doświadczając ciepła w listopadowem powietrzu, cieszył się, upajał, nasycał swem zdrowiem fizycznem i duchowym błogostanem. Śpiewał półgłosem samemu sobie radosną piosenkę, skandalicznie głupią co do treści i niewybredną co do formy. Jedna z ulic wielkodrzewnych

151