ganą i koronkowo-przejrzystą u góry. Stanąwszy przed wielkim ogniem kominka, panna Karusia poczęła wyczyniać rozmaite piruety i krygi, — przechylać się i wyginać. Zapewne w celu zagrzania tu i tam podczas tak chłodnego poranka, zadzierała i tak już krótką koszulinę, — albo znowu zasłaniała się nią bezskutecznie, gdy zanadto w jakiem miejscu parzyło. Podśpiewując i balansując, czesała swe długie, pozłociste włosy. Wykonywała już to prawą, już lewą nogą lekkie pas w stronę ognia, jakby sama była na scenie, a tańczyła bachiczny tan ku uciesze widzów, siedzących nisko na parterze, w głębi gorejącego pieca. Cezary był zachwycony tym widokiem, choć nie siedział w parterze, lecz w dalekiej loży. Nigdy nie miał przed oczyma kształtów kobiecych, tak harmonijnie pięknych i młodzieńczo jędrnych. Każdy ruch i przegub ciała panny Karusi był pełen niezwalczonego powabu. Lecz przecie brutalstwem było zbyt długie napawanie się widokiem rozmamania młodej piękności. To też Baryka, po dość długim zresztą namyśle, chrząknął i rzekł wesoło:
— Obawiam się, że włosy pani mogą się zapalić od ognia i wtedy...
Nie miał czasu na dokończenie zdania, zawierającego obawy tak słuszne, przewidujące, niemal ojcowskie, — gdyż panna Szarłatowiczówna wydała nagły okrzyk, niczem tamta dziewoja, uciekająca przed perliczką, — i runęła we drzwi z takim impetem, że o mały włos nie wyrwała ich z zawias. Odkąd te drzwi były drzwiami, klamka klamką, a zawiasy zawiasami, nigdy jeszcze nikt nie potraktował ich w sposób tak
Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/167
Ta strona została uwierzytelniona.
156