— Dlaczego kasztan przychudł? Koń tyje od zgrzebła. Wiesz ty o tem, czy nie?
— Absolutnie!
— Ale kto temu winien, że kasztan przychudł? Gadaj!
— Ścierwo Namulak jeździł na kasztanie po pocztę.
— Na moim koniu po pocztę! Po pocztę! Na kasztanie! Pasy będę darł!
— Tosamo powiedziałem panu rządcemu. Na naszym koniu, na kasztanie, po pocztę! Pasy drzeć! Namulakowi za ruszanie naszych koni zaraz! dałem w kufę, względnie w mordę, raz i drugi.
— Właśnie, właśnie, filozofie!
— Właśnie! Mówię: dryniu, naszych koni łapą swoją czarną — ni-ni! Wara od naszych koni! Absssolutnie!
Ten właśnie wyraz w postaci już to zupełnej, już niewykończonej, wciąż syczał w jego wargach. Przechodząc od konia do konia, przyjaciele obserwowali tu suchość głowy i odnóża, twardość kopyt w kształcie kubka, o rogu niezłomnym i lśniącym, — tam delikatność skóry, jedwabistość sierści gładkiej i połyskliwej. Na widok przychodniów, konie zwracały ku nim głowy o wielkich, rozdymających się nozdrzach, o oczach przedziwnie żywych, nakrytych zlekka cienką powieką. Żyły ich, oczywiste pod krótkiem uwłosieniem, wzdymały się i widać było, jak krew w nich płynie, zaiste, grając przecudną pieśń życia. Przestępywały z nogi na nogę, a ruchliwe uszy zdawały się pilnie nadsłuchiwać, co ci przychodnie do siebie mówią. Hipolit klepał swych ulubieńców i ulubienice po wysta-
Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/172
Ta strona została uwierzytelniona.
161