Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/178

Ta strona została uwierzytelniona.

dło sąsiada... — ciągnęła złośliwie, zwracając się znowu w stronę Hipolita.
Wogóle »przyjaciela Baryki« zdawała się nie dostrzegać, jakby był czemś daleko mniej interesującem w tym zaprzęgu, niż koń kasztan.
— Ależ go pan zmydlił! — wtrącił mocnym, basowym głosem towarzysz pani Kościenieckiej. — Cały koń w pianach. Myślę, że go pan napalił. Ależ dycha! Kiedyż pan powrócił?
— Wczoraj.
Tiens! — syknęła pani. — I już dziś rano tak forsowna eskapada!
— Na wojnie przyuczono nas rano wstawać.
— A pan także z wojny? — zapytała młoda dama, zwracając się do Cezarego.
— Tak. Oczywiście. Tak jest, z wojny.
— Pan pozwoli, że się przedstawię... — rzekł do Cezarego swym najniższym basem towarzysz pani Kościenieckiej. — Jestem Barwicki.
— Baryka.
— Z uszanowaniem patrzę na prawdziwych żołnierzy... — mówił z oczyma przymrużonemi chytrawo. — Sam tutaj jedynie na miejscu działając w zakresie organizacyi i świadczeń, prawdziwie cześć mam dla żołnierzy.
— Wiadomo przecie, że pan nie mógł iść ze względu na swą astmę... — wtrąciła pani Kościeniecka.
— Pan Władysław chory na astmę? Tak? Nic nie wiedziałem... — dziwił się Wielosławski. — To, widocznie, podczas wojny musiał się pan tej astmy nabawić...
— Gdzież tam! Już dawniej pan Władysław miał

167