— A pan jest z których stron? Przepraszam za babską ciekawość...
— On jest z Baku... — rzekł Hipolit.
— Aż z Baku! — dziwiła się pani Laura szczerze i prawdziwie.
— Ojciec mój tam mieszkał. Matka tam umarła.
— Ale pan tutaj u nas zostanie? W naszej okolicy?
— Jakiś czas...
— Tutaj, w tej okolicy w każdym razie zabawi pan dłużej. Prawda, panie Hipolicie? Bo tu mamy plan. Mamy plan balu w Odolanach. A tancerzy ani na lekarstwo! Pan przecie tańczy?
— Owszem, tańczę.
— W takim razie jest nowy tancerz! Doskonale!
— Nie wiem, kiedy jest ten bal. Nie wiem, czy będę mógł być na nim.
— Czaruś! mój drogi, porzuć-no ten temat. Nie ty w tych sprawach decydujesz, tylko ja.
— O, to to! — syczała piękna pani. — Nie puścić! Nie puścić!
Lokaj wszedł i cichym głosem poprosił do stołu.
Panna Wanda Okszyńska miała skończonych szesnaście lat, a jednak nie mogła przeleźć z piątej do szóstej klasy szkoły państwowej w Częstochowie. Skończyło się na tem, że jej poradzono, ażeby sobie poszła na grzyby, gdyż z jej nauki nic nie będzie.
Starania ojca, urzędnika bankowego, nic nie mogły wskórać, gdyż rzeczywiście »Wańdzia« nie nadawała się do szóstej klasy. Krótko mówiąc, nie umiała