Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/188

Ta strona została uwierzytelniona.

ciejunio z pewnością podać nie omieszka. Ale dwaj rycerze, którzy wrócili w humorach różowych, pośniadankowych, byli innego zdania. Postanowili właśnie zobaczyć muzykującą pannę i zapoznać się z nią natychmiast. Hipolit pierwszy otworzył drzwi z sieni na lewo do salonu i pociągnął za sobą przyjaciela. Ostatni zobaczył przed sobą ofiarę prześladowań ptasich. Stała obok fortepianu, po pensyonarsku strwożona wejściem dwu młodych kawalerów, z których jeden, był — o rozpaczy! — panem dziedzicem Nawłoci z przyległościami. Dygnęła przed panem dziedzicem i z wyrazem uszczęśliwienia podała mu rękę, gdy on raczył ją zaszczycić podaniem swojej. Lepiej się jednak zaprezentowała, niż w chwili ucieczki wpoprzek dziedzińca. Była po dziewczęcemu wysmukła, ale już po panieńsku »sformowana«. Miała długie nogi i długie ręce, długie włosy w warkocz splecione, ale w oczach wyraz szczególny, głęboki i niesamowity, jakby nie z tego świata.
— Nie! Ona się nigdy nie nauczy tabliczki mnożenia! — pomyślał Cezary.
Na natarczywe prośby, żeby gry nie przerywała, panna Wanda stała się blada, jak kreda. Skręcała się na bok, jak przed nauczycielem arytmetyki i przebierała palcami w sposób, znamionujący ostateczny upadek inteligencyi. Cezaremu żal było tego panieństwa. Przypomniał sobie, że przecie to on grywał z matką dzień w dzień na cztery ręce, a lekcyi muzyki nabrał się coniemiara.
Zaproponował tej pannicy, czyby nie chciała zagrać z nim na cztery ręce Tańców Węgierskich Liszta, — co jeszcze pamiętał wcale dobrze. Zgodziła się skinie-

177