zażycia konia, pierwszego zażycia po tylu miesiącach marszów piechura.
— Hipciu! Proszę ostrożnie, ostrożnie... — szeptała matka, która teraz bała się bardziej, ażeby na ojczystym dziedzińcu nie zsunął się z siodła, niż przed miesiącem, kiedy nie wiedziała, czy go dziki wróg w sztuki nie płata i końmi po polach nie włóczy.
Hipolit tkliwem spojrzeniem uspokoił matkę i czekał na towarzystwo.
Ksiądz wybiegł pierwszy w sutannie znacznie krótszej, w poważnym kapeluszu kapłańskim. Za nim szła panna Karolina. Dwie pierwsze osoby zajęły miejsce główne na wózku. Cezary siadł na przedniem siedzeniu, obok Jędrka, ale twarzą nie do koni, lecz do tamtych dwu osób zwrócony. Siedzenia, obite grubem szarem suknem, były zawieszone na potężnych pasach skórzanych, zaczepionych o głowice literkowych haków. Wszyscy siedli, woźnica cmokał kilkakroć na czarne »krety«, a one tymczasem nie zamierzały wcale ruszyć z miejsca. Wspinały się, biły na miejscu kopytami, albo, zginając łby ku ziemi, wydawały krótkie, urywane rżenie, które nic dobrego nie wróży. Rozległ się cichy rozkaz Hipolita, który z konia przyglądał się swemu umiłowanemu zaprzęgowi:
— Trąć naręcznego!
Jędrek podniósł bat dziewiczo czysty, nowy i nieużywany jeszcze w tej powojennej epoce, i zlekka uderzył jego końcowym węzełkiem lśniący zad naręcznego wałacha. Obadwa konie, zdjęte panicznem przerażeniem wobec zlekceważenia ich cnoty, skoczyły raptem z miejsca z taka gwałtownością, że bryczka ru-
Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/193
Ta strona została uwierzytelniona.
182