Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/194

Ta strona została uwierzytelniona.

nęła naprzód, jak wyrzucona z procy. Cezary, siedzący naprzeciwko księdza Anastazego, gibnął się gwałtownie i byłby uderzył kapłana głową w piersi, gdyby nie to, że trafił już w próżnię. Oprzytomniawszy, Baryka zobaczył nad głównem siedzeniem, zamiast osób, cztery nogi zadarte do góry, — z tego dwie nogi czarne w lśniących cholewach i czarnych niezapominajkach, a dwie białe w cienkich, cielistych pończochach, zachodzących aż — hen! — powyżej kolan. Pończochy owe z boku każdej nogi podtrzymywały gumowe paski, sięgające w niedocieczoną otchłań. Cezary zrozumiał, że pannę Szarłatowiczównę spotyka tego dnia drugie nieprzyzwoicie-śmieszne nieszczęście. Zgodnym odruchem zleciała poprostu wraz z księdzem z balansującego siedzenia w pusty »tył« bryczki. Machali obydwoje czterema czarno-białemi kończynami, nie mogąc się z cieśni wydobyć. Zgodny wybuch śmiechu osób pozostających na ganku ścigał ich w istnym locie, który teraz przedsięwzięły czarne »krety«. Cezary z zapałem rzucił się na pomoc pannie Karolinie i wydźwignął ją na ruchome siedzenie. Potem wywindował duchownego. Panna była zrozpaczona. Miała łzy w oczach. Poprawiała wciąż krótką suknię, obciągając ją jaknajniżej, niemal do pięt, i owijając nią kolana.
— Może pani pożyczyć agrafki do zapięcia sukni pod kolanami? — zapytał Cezary ze współczuciem i gotowością do usług.
— Dziękuję! — odpaliła z taką furyą, jakby miała zamiar podziękować pięścią.
— Siedzenia są ruchome i, wskutek tego, niepewne. To się może powtórzyć.

183