Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/195

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie powtórzy się!
— Któż to może wiedzieć, czy się nie powtórzy. Strzeżonego Pan Bóg strzeże.
— Dobrześ to powiedział, panie Czaruś! — westchnął ksiądz. — Ależ mnie wyrznęło w plecy! A ciebie, Karusia, wyrznęło?
— Mnie nie wyrznęło!
— Daliśmy, moje dziecko, nielada przedstawienie z naszych dessous...
— Och! Jeszcze o tem będą gadać! To jest przecie prostactwo!
— Mnie tam to wcale nie wzrusza, co tłum zobaczy u mnie pod sukienką. Inna rzecz z tobą! — wzdychał wikary z politowaniem.
— Proszę już raz z tem skończyć, bo wysiądę! — syknęła.
— Wysiąść w tej chwili byłoby dosyć trudno. Znowubyś się potknęła. Nic tu przecie złego nie powiedzieliśmy, moje dziecko. Gorzejby było, gdybyśmy milczeli.
— I czego pani tak dalece boleje nad gimnastyczną ewolucyą tak dalece naturalną!... — Nie rozumiem... — wtrącił Cezary.
— Boleję i koniec! Pan tu przyjechał i jest pan moim porte-malheur!
— O, to źle! Jeżeli tak jest naprawdę, to niema co! Trzeba brać nogi za pas!
— Widzisz, widzisz, Karolino, co ty wygadujesz!
— Nic strasznego nie powiedziałam.
— Zakazuję ci mówić rzeczy, płynące z guseł ukraińskich, a panu, Czaruś, zakazuję mówić o wyjeździe.

184