Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/200

Ta strona została uwierzytelniona.

pach wodnych ziół, rosnących poza groblą w wilgotnych wądołach. Stanęli na najwyższem miejscu grobli i przypatrywali się stawowi. Był piękny w swej barwie, rozległości, ciszy. Urok zapomnienia, odosobnienia, bytu poza światem, samotności poza wszystkiem uśmiechał się do przybyszów z tej wdzięcznej na wejrzenie, samoswojej wody. W nieruchomej tafli jej odbijały się wysokie olchy, ocieniające młyn, — i dwie ruchome postaci — Karoliny i Cezarego. W zakręcie rzecznym, szerokiem ramieniem uchodzącym między żółte sitowia, dwie dzikie kaczki — krzyżówki beztrwożnie przepływały. Cezary został wprost uderzony przez wrażenie, że już to miejsce zna, już je widział niegdyś, — że już tu był. Co więcej — dziwnie niesamowity żal ściskał mu serce na widok sennowładztwa tej wody, — jakby za tem miejscem tęsknił latami. — Jakimże sposobem to być może? — zadawał sobie pytanie. — Byłoż to niegdyś we śnie, już tak dawno przespanym, że zginął do cna w pamięci? I oto wtedy przepłynęło przez jego serce dziwaczne, a przejmujące boleścią słowo: — »sekuła«.
— Ach, — westchnął z głębi, — prawda... Przypominam sobie... Toż to za takim oto stawem, za własną jakąś »sekułą« moja matka przepłakała swoje życie.
Z podwójną zachłannością objął oczyma tę tutejszą »sekułę« i nie mógł nasycić się jej widokiem. Patrzył na chmurki wielobarwne, — czerwone, zwiastujące wiatr, — i fijoletowe, niosące nowe deszcze jesieni, jak przepływały nad czystą taflą. Zabarwiała się wtedy aż do samego dna, stawała się głęboka, przepaścista, niedosięgniona, pełna tajemnic i otchlistego

189