Ja zaś jestem podwójny pies, bo to już cywilny, a jeszcze wojskowy.
— Zobaczymy... — rzekła, śmiejąc się poprzez swe zawstydzenie.
— W każdym razie, na początek, — sztama! — mówił, wyciągając rękę.
— Sztama! — rzekła serdecznie, podając mu swoją.
— Ale — ale! Proszę pani, jak się to miejsce nazywa?
— Dziwną to ma nazwę. Zowie się Chłodek.
— Patrzcie! Chłodek. Miły Chłodku! Jakżebym chciał dostać tu posadę!
— Posadę? — To już nie wiem jaką...
— A przecież jest tu młyn. Więc musi być i młynarz. Posadę młynarczyka.
— Och, jest i Tołstoj w miniaturze!... »Posadę młynarczyka«... — szydziła.
Teraz Cezary zaczerwienił się po same uszy. Usiłował poprawić swą sytnacyę, zapewniając:
— Jaki tam Tołstoj! No, więc nie młynarczyka. Dobrze! To pisarczyka prowentowego przy rządcy.
— Niema tu rządcy, tylko ekonom Gruboszewski, który wszystko, co trzeba, pisze sam, jak kura pazurem, i według statutów bardzo dawnych.
— Przy Gruboszewskim ekonomie... Niech będzie przy ekonomie. Widzi pani, jaki jestem zgodny: do rany mię przyłożyć.
— A czemuż to tak koniecznie tutaj?
— Jeżeli mama pani mogła przez rok mieszkać w chłopskiej chałupie, to czemużbym ja, zdrowe i silne chłopię, nie mógł pomieszkać, ot, na tamtej górce, w tym dworeczku? O, Boże!
Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/206
Ta strona została uwierzytelniona.
195