Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/208

Ta strona została uwierzytelniona.

Do objęcia przez Cezarego Barykę posady pisarza prowentowego w ekonomji, noszącej w państwie nawłockiem zawołanie — Chłodek, — nie doszło. Nawet nie z racyi jakiejś modnej »redukcyi«, lecz z winy samego petenta. Cofnął swą kandydaturę. Kiedy po raz pierwszy zgłosił się z tym projektem do Hipolita Wielosławskiego, tamten na pewien czas zaniemówił, a nawet niepowabnie osłupiał. Po pewnym dopiero czasie począł zadawać pytania:
— Pisarza? Prowentowego? Pisarza? Na Chłodku! Ty? Student uniwersytetu? Medyk? Po co? Na co? Cui bono?
Cezary tłomaczył, iż przyjechał do domu przyjaciela na parę dni, a tak mu się tutaj podoba, że radby pobyć przez czas pewien. Nie może przecie być rezydentem, »panną respektową«, trzymać się pańskiej klamki, baraszkując i próżnując. Nęci go, — mówił, — życie ludzkie, życie proste. Chciałby je poznać w sposób bezpośredni, istotny, nie z drugiej ręki, nie ze stopnia karety, ani ze strzemienia magnackich rumaków. Chciałby mówić z tutejszymi ludźmi z ust do ust. Ale nie tylko mówić. Chciałby pracować ramię w ramię, skoro tu jest, gdyż nie można mówić ze spracowanym, nie pracując z nim ramię w ramię.
Hipolit rozumiał ostatnie racye i przyznawał im najzupełniejszą słuszność. Ale nie rozumiał tego pomysłu mieszkania na Chłodku. Było to śmieszne, jakieś rosyjskie, do niczego niepodobne. U nas, — tłomaczył, — tak nie można, bo to nasi ludzie zaraz wyśmieją. W tem jest jakaś tołstojowska, czy jakaś tam poza, metoda, blaga, — bo w tołstojowskich wy-

197