Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/213

Ta strona została uwierzytelniona.

strzał otwarte. Turkotały maszyny, poruszane przez konie w kieracie, — wiatr dął w zgoniny i plewy, niecąc wieczystą kurzawę. Niezmierne masy słomy po omłocie przewalały się w przestrzeń. Krzyczeli poganiacze koni i głośno gadali pracownicy, usiłując przegadać huk maszyny. Wszystkie jednak huki, zgrzyty i krzyki zwyciężała wiecznie wesoła piosenka dziewcząt, odgarniających słomę. Był to zresztą czas, kiedy całe dystyngowane towarzystwo z »pałacu«, wraz z pełnemi taktu ciotkami i samą panią Wielosławską wdrapywało się na strych dworu w celu segregowania jabłek. Na tym strychu były specyalne przegrody, rodzaj sąsieków, zdawna wylepionych gliną i zasypanych sieczką. Znoszono tam masy jabłek, gdy dojrzały w rozległych ogrodach, leżących po obudwu stronach drogi wjazdowej. Były to jabłka rozmaitych gatunków, ale sam owoc najprzedniejszy doskonałości niegdyś szczepionych. Na tym strychu rozległym i dosyć wysokim, suchym i przewiewnym było ciepło rozkoszne i prawdziwie anielski zapach dojrzałych jabłek. »Towarzystwo« zbierało się niby to do segregowania owocu, umieszczania conajprzedniejszych okazów we właściwych przegrodach, lecz w gruncie rzeczy »towarzystwo« zajmowało się zjadaniem conajprzedniejszych okazów w ilości zaprawdę nadmiernej. Ksiądz, Hipolit, Cezary, wujcio, nawet wiotkie i wywiędłe ciocie, nawet sama pani Wielosławska, słowem wszyscy, prowadzili na tej górce jakby pewnego rodzaju kuracyę jabłeczną. Nadto, usadowieni na tej górce tracili niejako swą skorupę, w której uroczyście poruszali się i chadzali w pokoju »bawialnym« i stołowym. Tam, w górnej strefie — bili

202