Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/214

Ta strona została uwierzytelniona.

się jabłkami, gonili się i dokazywali, jak dzieci, a raczej, jak stado szczurów na poddaszu. W tych to zabawach strychowych, gonitwach i skokach poprzez pełne sąsieki i góry jabłek, zdarzało się Cezaremu dopadać panny Karoliny, chwytać ją i trzymać w objęciach. Raz nawet zdarzyło mu się trzymać ją znacznie dłużej, niż nakazywały okoliczności i prawo zwycięstwa, — tudzież zdarzyło mu się dotknąć w przelocie ustami jej policzka, różowego i świeżego, jak jabłko najkraśniejsze i najwonniejsze. Po tym ostatnim wypadku nastały kwasy, dąsy, parogodzinne — »stanowczo nie rozmawiam z panem«, — lecz nadeszło również i ułaskawienie z zastrzeżeniem najmocniejszego usiłowania poprawy.
Wszystkie te zatrudnienia i, jeżeli je tak nazywać można, zajęcia czasu, które Cezarego zaskoczyły w Nawłoci, były niczem, w porównaniu z pracą, jaką mu narzuciła pani Kościeniecka. Jak już wiadomo, wdowa-narzeczona z Leńca organizowała wielki piknik dla zebrania funduszu na rzecz kupna protez dla »kadłubków«, bez rąk i nóg, ofiar wojny. Piknik miał się odbyć w salonach najobszerniejszego w okolicy pałacu, w Odolanach, należących do starszego pana Storzana, który sam powalony przez paraliż, chciał, choć w ten sposób, przysłużyć się »braciom kadłubkom«. Oddawał do dyspozycyi swe apartamenty, ze storami wiecznie zapuszczonemi i molami, latającemi wewnątrz samowładnie. Ponieważ bezwładny pan Storzan, stary kawaler, żyjący na łasce pielęgniarek i służby, niczem, rzecz prosta, zająć się nie mógł, więc pani Kościeniecka gospodarowała w odolańskich salonach, jak szara

203