Turzyckich. Coprędzej uchylił drzwi i ukazał się przed dziewoją we fraku. Zakrzyknęła z zachwytu i oglądała go ze wszystkich stron, znajdując, że jest piękny, jak model salonowca w »Die Dame«. Cezary nie dowierzał i poprosił, żeby weszła do jego pokoju, gdyż ma jej coś ciekawego powiedzieć. Oglądając się na wszystkie strony, przekroczyła na palcach jego progi. Lecz zaledwie drzwi się zamknęły, Cezary groźnym gestem wskazał na bieliznę, leżącą na stole i zapytał: — kto śmiał zajmować się jego kołnierzykami? Z trwogą, z lękiem przyznała się do winy. I tu właśnie nastąpił natychmiastowy wymiar kary. Cezary pochwycił w objęcia i przetańczył z nią przed lustrem kilkakrotnie figurę shimmy. Panna Karolina szeptała z cicha, że ktoś może usłyszeć, jak tam hałasują, — ktoś może wejść i wtedy będzie zgubiona. Zobaczą, że była sam na sam z nim, w jego pokoju... Och!... Nic to wszystko nie pomogło. Tańczyli, wprawdzie na palcach, pocichutku, lecz do upadłego. Gdy zaś wciąż i natrętnie labidziła o tej swojej zgubie, straconej reputacyi i, o mały włos, cnocie, — zamknął jej gadatliwe usta tak długim pocałunkiem, żeby ją właśnie uchronić od gadania, podsłuchania rozmowy i — »ewentualnie« — zguby. Wtedy na dobre zamilkła. Zamilkła na długą, zapomniałą chwilę, kiedy w piersiach serca z nienasyconej roskoszy ustają, a świat kędyś w przestrzeń ucieka. Lecz panna Karolina ocknęła się z upojenia. Silnemi łokciami wparła się w piersi tego natręta i oderwała go od swoich ust. Z zamkniętemi oczami mówiła szeptem:
— Niech mnie pan nie gubi! Niech mi pan nie robi nic złego!
Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/217
Ta strona została uwierzytelniona.
206