Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/220

Ta strona została uwierzytelniona.

nikt nie mógł zrozumieć. Słyszała go w rozmaitych utworach muzycznych, które odtwarzała, — albo zatracała go w muzyce i musiała odszukiwać. Wołały na nią wówczas przedziwne głosy muzyczne, prowadziły ją na niedosięgłe wyżyny i tam gdzieś, na wysokościach przejmowały serce głębokiem wzruszeniem. Uderzenie w materyalny klawisz otwierało jakby błam wielki w błękitnej chmurze. Wpływała w zaświat i niosły ją objęcia obłoków, ścierając z jej twarzy samotnych łez potoki. Panna Wanda strzegła swej tajemnicy, jak oka w głowie. Oddawna wiedziała, że musi umrzeć z tej niezrozumiałej choroby, którą się zaraziła na widok tego obcego pana. Wiedziała, że umrze przez tego pana, a marzenia jej zawierały tylko tyle żeby on kiedyś — kiedyś przyszedł na jej mogiłę i usiadł przy wzgórku ziemnym — na chwilę! Wzruszała się do ostatnich granic wytrzymałości nerwów tą sceną, iż ona leży w ziemi, okropnie zeszpecona, a on siedzi przy jej grobie. Księżyc świeci. Noc głęboka. Słowik śpiewa w nadgrobnych bzach. Zlewała potokami najszczerszych, najprawdziwszych łez swoją świeżo uklepaną mogiłę. Gdy Cezary był u siebie, na dole, podśpiewywał, albo śmiał się, rozmawiając z księdzem Anastazym, czy Hipolitem, panna Wanda zstępowała cichaczem ze schodów, prowadzących z piętra do sieni i, wtulona w głęboką framugę starego aryańskiego muru, słuchała w upojeniu. Złote gradusy boskiej muzyki, wzloty niebiańskie i upadki do otchłani rodziły się wtedy i kształtowały w jej duszy. Nieraz słuchała w upojeniu, gdy pochrapywał, raz grubo, drugi raz cienko. Życie w mieszkaniu rządcostwa Turzyc-

209