Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/221

Ta strona została uwierzytelniona.

kich, koncentrujące się w kierunku kuchni, gdzie dobrotliwa ciotka toczyła wiadome spory i dyskusye ze służącą, pod nieobecność zacnego wujka, który gościem był w domu, — zostawiało pannie Wandzie ogrom czasu do kształtowania uczuć. Nikt nie zwracał na nią uwagi, gdy się tam wymykała na dziedziniec, albo na schody i wystawała w sieni. Nikt jej nie mógł przeszkodzić, gdy całowała z upojeniem klamkę drzwi, prowadzących do pokoju Cezarego, albo, gdy przytulona do tych drzwi podczas jego nieobecności, zamierała ze szczęścia zarazem i z rozpaczy.
I tego dnia, gdy panna Karolina Szarłatowiczówna mało-wiele, troszeczkę się wycałowała z Cezarym, Wanda Okszyńska sunęła ze schodów, jak upiór, jak strzyga nocna, ażeby się oddać swej sekretnej manii. Muzyczka spostrzegła i słyszała ze swej na schodach framugi, jak panna Karolina z »nim« rozmawiała, jak weszła do tamtego pokoju... Popchnięta przez niezwalczone uczucia, panna Wanda ciszej i sprytniej od najzgrabniejszego kota podsunęła się pod drzwi pokoju Cezarego i przez dziurę od klucza widziała tańce, widziała pocałunki. Och, jakie straszne płomienie wybuchły, zgorzały i zgasły w jej piersiach! Zdawało jej się, że nie wytrzyma, że zacznie walić pięściami w te drzwi, krzyczeć w niebogłosy, rwać pasma włosów i lecieć w przestrzeń... Lecz nie zrobiła nic takiego. Ostrzeżona przez tajne impulsy instynktu, uskoczyła do swej wnęki na schodach, wtargnęła we współczujące jej mury i widziała, jak panna Szarłatowiczówna opuszczała pokój Baryki. Rozum jej ustał wtedy, zaćmił się od czarnego tumana, a tylko wichry i szumy uczuć przeciągały po-

210