Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/226

Ta strona została uwierzytelniona.

— Może być teoretycznie i praktycznie, a ja będę z panią tańczył do upadłego. Przecie ta jego zazdrość musi się o coś zaczepić... Niechże wie, o co ma być zazdrosny!
— Zobaczymy, jak to tam będzie na tym pikniku. A teraz trzeba już jechać... — rzekła pani Laura, wstając ze swego miejsca.
Cezary podał jej płaszcz, którego nie zdążyła zapiąć na guziki. Wyszli z tej sali do przedsionka, żegnani przez starego kamerdynera, który tłómaczył swego chlebodawcę i prosił o przebaczenie, iż pan jego nie może przyjąć »jaśnie pani«. Pani Laura skinęła głową i minęła drzwi, otwarte przez lokaja. Przed temi drzwiami, pod daszkiem podjazdowym stała sławna kareta, lśniąca z wierzchu i bielejąca wewnątrz od atłasu, zwana w okolicy »karetą miłosną« Kościenieckiego dla żony. Deszcz nieco nacichł, lecz mżył wciąż jeszcze siecią obfitych i gęstych kropelek. Pani Laura otworzyła sama drzwiczki karety i, jak ptak, wionęła do bielejącego wnętrza. Już mrok zapadał i stary furman zapalił był świece w latarniach obok kozła. Cezary, zaproszony uprzejmym gestem pani Kościenieckiej, wsunął się do karety. Mała, mięka dłoń pomogła mu podnieść się na stopień. Bez wahania, bez zwłoki przywarł ustami do tej ręki. A skoro drzwiczki zatrzasnął i skoro tylko konie skoczyły z miejsca, wpadając w zupełny mrok wielkiej alei lipowej, — pchnięty przez niestrzymaną potęgę szału, Cezary ogarnął cudną kobietę ramionami, przywarł do jej ust płonącemi ustami i narzucił się jej z całą potęgą furyi. Nie wydała okrzyku, nie westchnęła, gdy ją

215