Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/234

Ta strona została uwierzytelniona.

połowy zasłoniętej piękną kotarą, widać było mahoniowe łóżko, nie rozebrane jeszcze i nakryte kapą.
— Czy pan nie ma kaszlu? — zapytała cicho.
— Nie.
— To niech pan tu wejdzie.
Cezary wszedł do sąsiedniego pokoiku, gdzie stało biurko z przyborami do pisania, a przed niem bujający się fotel. Baryka usiadł w fotelu i usłyszał z przerażeniem, że piękna pani z kimś rozmawia. Serce biło mu teraz nie na żarty. Lecz nacichło, gdy pojął, że to pokojówka rozbiera łóżko swej pani. Wkrótce ta pokojówka, szepnąwszy sucho: dobranoc! — zamknęła drzwi za sobą. Pani Laura przekręciła klucz w tychże drzwiach i otworzyła wreszcie skrytkę swego gościa.
Cezary wyciągnął ręce po zdobycz, owoc tak wielkiego męstwa i strachu.
Lecz zdobycz odsunęła jego ręce z szeptem:
— Czasem Barwicki wraca z drogi...
— Co takiego? Po co?
— Z nieutulonej tęsknoty, do »swego anioła«.
— Czyżby śmiał i dzisiaj?
— Raz tutaj wrócił z drogi i siedział jeszcze dwie godziny.
— Głupiec!
— Głupiec nie głupiec... Umówiliśmy się, że gdy odjedzie, ja zawsze będę siedziała w oknie dopóty, dopóki latarnie jego wolanta będzie w polach widać. Tak o to prosił! Tak błagał! Jest to potrzebne dla jego spokoju, dla ciszy jego narzeczeńskich, przedślubnych snów. Na znak czuwania, myślenia o nim,

223