Ksiądz mówił te słowa tonem mentorskim, jakby głosił jakąś zasadę moralną. Gdy po przyjeździe do Odolan dwaj towarzysze wyprawy rozpierzchli się porwani przez znajomych ze swej sfery, Baryka wszedł do sali balowej i znalazł się w kole lśniącem i barwnem, stropił się i o mało nie cofnął. Przekonał się, że są sytuacye, leżące gdzieś wyżej, czy z boku od całej edukacyi i zdobytej pewności siebie. Do takich należało zachowanie doskonałe i swobodne w pełnym salonie. Cezary usiłował ginąć w tłumie młodych ludzi. Ale nikogo tutaj nie znał, to też z nikim nie mógł zawiązać swobodnej rozmowy. Przeciskał się, plątał, »pętał się« między swobodnie rozmawiającymi, potrącał, przepraszał, właził na lakierki... Było to zdawna umówione w paragrafach organizacyjnych tego pikniku, iż nie będzie się anonsować przybywających, ani »z zasady« prezentować wszystkich wszystkim. Było umówione w punktach niepisanych tegoż statutu, iż głównem i zasadniczem dążeniem jest obdzieranie wszelakiej grubej i wielkiej własności z walorów na rzecz wyżej powołanych »kadłubków«, a obdzierać wszelkiemi znanemi, tudzież nieznanemi sposobami karoty. Nikt tedy na nikogo nie zwracał uwagi. Bawiono się towarzystwami, okolicami, możnaby powiedzieć, gminami, parafiami osiedlenia. »Rznięta« orkiestra już odstawiała swoją sztukę i kilka par już tańczyło w pustej przestrzeni ogromnej sali balowej. Cezary trafił w swym pochodzie na puste krzesło i dla zamaskowania swej towarzyskiej prostracyi i niewiedzy, jak się zachować, swobodnie usiadł. Ciągle myślał o tem, czy dobrze trzyma ręce, czy należycie ustawił
Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/239
Ta strona została uwierzytelniona.
228