zury zazdrości ćwiertowały jej upodobanie, wszechwładnie nad nią panujące. Krzyk zamierał na jej wargach, ślepy płacz zatykał jej gardło. Uśmiechała się wciąż przyprawionym uśmiechem, a ciemność coraz grubsza spadała na jej oczy w tym salonie, buchającym od świateł. I oto w tej ostatecznej prostracyi — wyjście jakieś przebłysnęło. Ulga się kędyś objawiła w twardym serca kamieniu. Głos, niejaki pocieszyciel, wabiący doradca skinął na nią w mrokach. Była to nienawiść do tej Karoliny.
— Poczekaj! — szepnęła do swej rywalki panna Wandzia, nie umiejąca tabliczki mnożenia.
Nareszcie po wielokrotnych tam i sam posunięciach, z jednego w drugi koniec salonu, Cezary posadził pannę Karolinę. A ledwie osuszył na czole spracowanem pot kroplisty naperfumowaną chustką z monogramem Hipolita Wielosławskiego, ruszył do pierwszej z brzegu panny »z sąsiedztwa«. »Wytrząsał« z tejże »koszulę« wielokrotnie. Posadził. Zaraz ruszył, — o, litości! — do ciotki Anieli. Ta powitała jego jałmużnę niemal okrzykiem. Obiedwie ciotki jeszcze tańczyły. Obiedwie miały na swych szkieletach, zwiotczałych mięśniach i obwisłych skupieniach tłuszczu modne suknie. Ich zwiędłe szyjska i ohydne piersi były nakryte już niemodnemi w tych czasach biustami, tudzież quasi-szyjami z pewnej sztucznej masy, naśladującej wydatność, młodość i gładkość cielesną. Zapomocą aksamitek, przykrywających miejsca spojenia sztucznych szyj z prawdziwemi, i zapomocą mnóstwa, istnej profuzyi, pudru, zasypującego fabrykaty piersi, w sztucznem świetle wieczorowem ciotczyska liczyły jeszcze na oma-
Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/243
Ta strona została uwierzytelniona.
232