Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/246

Ta strona została uwierzytelniona.

Cezary był ponury i głucho zawzięty. Mruknął gniewnie:
— Rozmawiasz wciąż z tym grubasem.
— Muszę...
— To nie jest człowiek. To istny burżuj. Byk z wąsami. Ty możesz patrzeć na jego wypomadowaną głowę? Ja nawet z daleka nie mogę znieść tego byka.
— Czarusiu! Czarusieńku! Czarnoksiężniczku mój! Nie myśl o żadnym byku. Nie patrz na niego. Ty jesteś jeden, jak jedno jest słońce na niebie.
— Jeżeli to jest prawda, że mnie lubisz, to jakimże, u licha, sposobem możesz rozmawiać z tym bencwałem?
— Mówiłam ci już wtedy, — Czaruś, — wtedy, — pamiętasz? — wtedy, — że muszę.
— Nie pamiętam...
— Już nie pamiętasz? On jest bogaty, ma pieniądze po bracie, który bezpotomnie umarł. Może spłacić belle-merę, która stopudowym ciężarem wisi na Leńcu. Byłabym niezależna. Uwolniłabym się. Muszę!
— No, to i ja muszę z nienawiścią patrzeć na niego.
— Nie myśl teraz o tem, Czarusiu, Czarusieńku...
— Myśl o tobie łączy się z myślą o nim. A ja o tobie myślę i myślę. Dniem i nocą! Tylko ciebie na tej ziemi widzę! Tylko ciebie, zawsze i wszędzie! Ja szaleję bez ciebie! Ty, Lauro! Kiedy?
— Ach, kiedy... Obmyślę. Może dziś. Posadź mię teraz, a potem znowu tańcz ze mną...
— Jeżeli ten burżuj jeszcze raz nachyli się do ciebie i będzie szeptał... Co on szepce? Jak śmie szeptać? Jeżeli jeszcze raz będziesz się uśmiechać, gdy

235