Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/248

Ta strona została uwierzytelniona.

Wypito ten toast w uroczystem milczeniu, wśród grozy ogólnej, ze łzami w oczach. Wejście gospodarza, a zwłaszcza ten jego posępny toast, przerwało tańce. Część towarzystwa przechodziła do sali jadalnej, gdzie były przygotowane arcysmaczne zakąski. W tym to czasie pani Wielosławska podeszła majestatycznie do panny Wandy Okszyńskiej, bez słowa ujęła ją pod rękę i poprowadziła przez ciżbę osób. Wanda Okszyńska była najpewniejsza, że ta przepotężna w jej mniemaniu dama widziała swoim jaśniewielmożnym sposobem nawskróś jej myśli, uczucia, haniebne zamysły i obmierzłe żądze, a teraz wyprowadza ją do drzwi tego pałacu, w celu wypchnięcia poza społeczność ludzką, na dziedziniec ciemny i pełen starych furmanów z batami. Tymczasem pani Wielosławska przyprowadziła eks-pensyonarkę znacznie bliżej, — do klawiatury czarnego, drogocennego fortepianu, który stał na małem podwyższeniu w rogu salonu. Tu »pani dziedziczka« posadziła pannę Wandzię na okrągłym taborecie i szepnęła jej do ucha tonem, nie znoszącym sprzeciwu, rozkazującym i władczym:
— Zagrasz, co umiesz najlepiej. Ale żebym się za ciebie nie potrzebowała wstydzić! Uważaj, żebyś mię nie skompromitowała! Rozumiesz! Pomyśl sobie, co za osoby cię słuchają. Masz grać świetnie, jak umiesz najlepiej. Pomódl się cicho i graj!
— Rozumiem, proszę pani dziedziczki, ale nie wiem, czy potrafię... — szepnęła panna Wanda.
Położyła ręce na białych klawiszach tego świetnego fortepianu i trwożnie uderzyła w nie raz, drugi. Posłyszała dźwięki doskonałego instrumentu. Te po-

237