Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/249

Ta strona została uwierzytelniona.

szczególne dźwięki wpadły w nią i przeleciały wskróś, niczem światło, rozpraszające ciemności. Zapomniała o tem, że jej słuchają tak »morowe« osoby, zapomniała nawet o tem, że jest w tak nadzwyczaj dużym salonie, pełnym znakomitego państwa. Sama natychmiast przeistoczyła się w coś innego, niż przed chwilą, — w czarodziejskiej muzyki instrument boży. Już nie drżała tem drżeniem wielkiem, przerażeniem dziewczyńskiem na myśl, iż »osoby« słuchać będą muzyki jej, o której wartości właśnie absolutnie zwątpiła. Usłyszawszy duszę swej duszy, muzykę, wyzbyła się zalęknienia. Odeszła od niej martwota rąk. Poczuła znane jej, swoje własne, szczególniejsze zimno w krzyżu i w końcach palców u nóg, — jakoby narzędzie swej siły, którą już władała dowoli. Wyprostowała się. Zasiadła lepiej, niczem królowa na majestacie. Włosy jej przebierać się zdawał, podnosić i miotać w górę ogień niemateryalny. W całej istocie z minuty na minutę rozpościerała się, świadoma swej potęgi, władza duszy, widząca od pierwszej do ostatniej nuty całość mistrzowskiego dzieła, które przed sobą dostrzegła. Palce jej stały się podobnemi do tych chybkich i potulnych młotków, obitych zamszową skórą, które w ruch wprawiała wewnątrz czarnego pudła, — do tych demonów, wybiegających ze swej nicości, ażeby, według jej woli, oddać swój głos i znowu zapaść się w nicość. Pedał czekał na jej słabą stopę, ażeby podwyższać pieśń i aż do dna otchłani dosięgnąć głosem bezdennych wyrzeczeń basu. Nieśmiała i niezdecydowana panienka stała się zuchwałym duchem, który się waży na walkę z przemożnemi uczuć potęgami. Jak tajemniczy ptak, który na stosie

238