z mirry sam się palił i z popiołów własnych odmłodzony powstawał, taksamo w duszy jej polatać zaczął radosny feniks miłości, wielobarwny, zrodzony na stosie ze wszystkich jej uczuć, którego lotu nikt z ludzi przewidzieć nie zdoła. Ona jedna znała dokładnie lot tego wielobarwnego nietoperza z czerwonemi na tyle głowy piórami. Ona jedna śledziła go w ciemności i oddawała jego loty, bieg jego wysoko i nisko, tuż-tuż i daleko. Grała pieśń pięknemu, na poły znanemu młodzieńcowi, w którym się, jak to mówią, na śmierć zakochała. Opowiadała tonami mistrza nieśmiertelnego dzieje miłości swej, wszystkie udręki i treść swego cierpienia, skrytki i zaułki uczuć, przesmyki ich i przejścia tajne, doły jej ciemne i straszliwe, oraz niebiosa radości roztoczone nad głową, gdy on się zbliża. Grała spółmiłośnicy, Karolinie, wyznanie nienawiści i głębokie, straszliwe ostrzeżenie...
Gdy panna Wanda grać zaczęła, w jednę z ostatnich sonat Beethovena wkładając swe uczucia, a na salach powstało znaczne zamieszanie, — jedne bowiem »osoby« wchodziły, a inne wychodziły, te siadały, a tamte tłoczyły się we drzwiach, — nastręczyła się właśnie najstosowniejsza chwila. Pani Laura skinęła lekko brwiami w stronę Cezarego i, nie patrząc więcej w jego stronę, wyszła niepostrzeżenie z sali balowej. On, zamiast słuchać inkantacyi muzyki, która go przyzywała i wabiła, wyszedł chyłkiem w innym, coprawda, niż pani Laura kierunku, lecz dążąc do tegosamego, wskazanego mu celu.
Były jednak oczy, które wyśledziły to obopólne wyjście kochanków, aczkolwiek wyszli różnemi drzwiami.
Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/250
Ta strona została uwierzytelniona.
239