Karolina Szarłatowiczówna, która żyła w stanie nieustającej euforii, pewna, jak zapisał, że Cezary jej sprzyja, boć tyle razy z rozkoszą ją całował, — śledząca, niczem najbystrzejszy szpieg i najzmyślniejszy detektyw każde jego spojrzenie, dojrzała ze strasznem zdumieniem raz, drugi, trzeci, dziesiąty, setny spojrzenia jego oczu, zwrócone na piękną wdowę. Poczęła śledzić uśmiechy i spojrzenia tamtej. I wszystko wypatrzyła. Nie słysząc, słyszała wyrazy, które do siebie w tańcu szeptali. Zrozumiała owo drgnienie brwi pani Laury. Spostrzegła, jak on się wymknął z sali. Cios katowski mieczem w szyję, uderzenie zbója nożem w serce nie poraziłby tak jej duszy, jak to odkrycie. Zleciała ze swej tarpejskiej skały. To było coś gorszego, niż zrabowanie jej rodzinnego domu przez bolszewików. Nie mogła się ocknąć ze strasznego snu, w który popadła niespodzianie. Patrzyła na ludzi śmiejących się, wesołych, rozbawionych, jacy byli dookoła niej przed chwilą, i nie rozumiała, gdzie się podzieli. Rozpacz pchnęła ją z miejsca, przeprowadziła przez salony i sienie, dokądś, na taras, Karolina zeszła po stopniach mokrych i śliskich. Tak, jak była, w lekkiej sukni balowej pobiegła w ogród. Szła jakąś aleją, co chwila roztrącając się o pnie wielkich drzew, które wysoko — wysoko głucho huczały. Odtrącana przez pnie, stojące szeregiem, trafiła na inne, stojące drugim szeregiem. I ten i ten szereg odrzucał ją od siebie.
— O, Boże! — wzdychała Karolina, plącząc się między pniami w prawo i lewo. Długo tak szła w nocy zabita na duszy i niewiedząca, co się z nią przydarza. W pewnej chwili usłyszała cichą rozmowę. — Szept. —
Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/251
Ta strona została uwierzytelniona.
240