Karolina była wciąż zmarznięta. Trzęsła się z zimna i wnętrzności w niej drżały. Nie przyszło jej do głowy, by się czegoś napić. Siedziała na krześle, patrząc w tłum z uśmiechem, jakby wprawionym w oblicze. Znagła posłyszała swe imię. Ksiądz Anastazy mówił z przejęciem:
— Karusia! Dziecinko! Musisz nam zatańczyć kochanko! Ukrainko najdroższa! Musisz! Na pamiątkę tej złotej Ukrainy... Nie macie państwo pojęcia, — tłomaczył stojącym dookoła, — co to za cudo, gdy ona tańczy. Karolino! Musisz!
— Panno Karolino! Karolino! Panno Karasiu! — wołano tłumem. Sama ciotka Wielosławska zbliżyła się i dawała znać oczyma, że należy zatańczyć, skoro tak wszyscy proszą.
Nie mogło być chwili gorzej wybranej. Karolina ścierpła na samą myśl, że teraz ma tańczyć solo tego, zawadyackiego kozaka. Chciała już kategorycznie odmówić, lecz znagła dostrzegła w tłumie Cezarego. I on także prosił, żeby tańczyła. Zatrzęsło się w niej serce od pańskiej, władczej, ukrainnej, kresowej dumy. Spojrzała w jego stronę i wycedziła przez zęby:
— Z przyjemnością, jeżeli sobie państwo tego życzą. Ale sama mam tańczyć? Jest tutaj pan Baryka, który świetnie tańczy kozaka. Może zechce ze mną zatańczyć...
— Baryka! — huczał Hipolit, już dobrze podpity. — Cudnie tańczy kozaka Baryka. Czaruś, bracie, stawaj! Najcudniejsza kozaczka, z dzikich pól, patrz, wygnana z ojczyzny swej, prosi cię, żebyś jej przypomniał, jak to tam było...
Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/253
Ta strona została uwierzytelniona.
242