— Panie Baryka, — rzekła Karolina, — proszę mi przypomnieć, jak to tam było...
Cezary wystąpił z tłumu i stanął w pustem kole. Karolina przybrała pozę i wykwitła naprzeciwko niego. Hipolit Wielosławski rzucił się do fortepianu i począł z rytmicznym naciskiem odwalać wściekłe takty kozaka. Baryka rozpoczął taniec. Ująwszy się pod boki, w skokach zbliżał się do Karoliny, raz prosto, raz bokiem, albo zataczając półkola. A stanąwszy tuż przed nią, wykonywał bardzo zgrabne przytupywania. Skoro, powtarzając swe ruchy i skoki poprzednie, cofnął się na miejsce, Karolina ujęła się również pod boki i, odrzuciwszy w tył głowę, poczęła naśladować jego ruchy. Suche jej stopy w lakierowanych pantofelkach, w jedwabnych pończochach, migały, jak mgnienie samego światła, gdy ze swego miejsca przebiegała pustą przestrzeń, zdążając ku tancerzowi. Wnet oboje zawtórowali sobie, coraz to żywsze, gwałtowniejsze, szaleńsze wykonywując ruchy nóg i przysiadania, a poderwania się z ziemi. W tańcu Karoliny był istny arcywzór zgrabności i powabu. Był to jakgdyby obraz nagłej napaści i zdradzieckiego wypadu, którego ofiara ucieka równie zdradziecko i nagle. Usta jej były boleśnie uśmiechnięte, oczy świecące, jak gwiazdy, białe zęby lśniły wśród warg dziewiczych, a całe ciało miotało się i szarpało w niezwalczonej pasyi, wepchnięte w sidła melodyi dzikiej i nieokiełznanej. W ujęciu się pod boki, przysiadaniu i niepochwytnych dla oka rzutach nóg była niezmiernie kusząca i powabna melodya jej młodego ciała. Sama tancerka doświadczała niesamowitej rozkoszy w tem narzucaniu się przed oczy
Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/254
Ta strona została uwierzytelniona.
243