Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/256

Ta strona została uwierzytelniona.

Uwagi jego były najzupełniej słuszne, bardzo dobrze sformułowane, ściśle i trafnie ujęte w złośliwe aforyzmy. Narzeczona akceptowała w zupełności kąśliwe uwagi narzeczonego. Podzielała jego oburzenie. Gotowa nawet była protestować, boć, jako inicyatorka i gospodyni tego pikniku... Lecz nie wypada. Jej samej nie wypada. Zwróciła uwagę narzeczonego na okoliczność, że przecie to sami Wielosławscy, — matka, Anastazy, Hipolit, — zaproponowali tańce tego przybłędy, tego jakiegoś Baryki. Gdzie oni go wykopali tego chłystka, Barykę? Także nazwisko! Nieprawdaż, dziubku? Tymczasem »chłystek«, choć tak sprężysty i silny, musiał przecież przerwać »prysiudy« i uwolnić od tychże pannę Szarłatowiczównę. Skoro zaś kozak się skończył, kapela znowu poczęła grać murzyńskie tańce i cała sala napełniła się posuwistemi figurami. Teraz zabawa sięgała swego zenitu. Z jadalni, (a raczej pijalni), dochodził mniej arystokratyczny chaos głosów. Ktoś tam już śpiewał wysokim barytonem, przypominającym śpiew kół tramwaju na zakręcie w mroźny poranek. Słychać było nawet krzykliwe sprzeczki indywiduów podpitych. Hipolit i ksiądz Anastazy zjawili się we drzwiach sali balowej i poczęli dawać znaki Cezaremu. Ruszył ku nim, przeciskając się przez tłum roztańcowany.
— Dlaczego ty nic nie pijesz? — pytał Hipolit, wybałuszając zamglone oczy i czepiając się rękami bezradnemi nie tylko sąsiadów, lecz i sąsiadek.
— Owszem, piję.
— Nic nie pijesz i nic nie jesz. Ciągle tańczysz i tańczysz. My pijemy, a ty nie pijesz. Jakieś kozackie kozaki wytańcowujesz. Co to jest?

245