Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/258

Ta strona została uwierzytelniona.

— Piję i ja z tobą! — wołał Cezary, czynem stwierdzając słowne zapewnienie.
— Co to za picie! Gardzisz mną, niby z tej racyi, że ja jestem szlagon, niby burżuj, a ty czerwony bolszewik. Och, grubo się mylisz, Czaruś... Grubo! Rozkraj serce moje, rozkraj serce, a zobaczysz...
— Czaruś, pijże i ze mną! — nastawał ksiądz Anastazy. — Nie słuchaj, co ten libertyn o mnie wykrzykuje. To jest skutek moskiewskiego wychowania. Poprostu — moskiewskie wychowanie i kwita!
— Piję z tobą, księże dobrodzieju.
— Precz, czarny! Widziałeś, Czaruś, jaką to sutannę włożył... Atłasy z wierzchu, a pod spodem plecy pomidorowe. A bas la calotte! — począł krzyczeć Hipolit tak ochrypłym głosem, że wszyscy w tej rozległej pijalni zwrócili się ze śmiechem w jego stronę.
Ale Hipolit w tej chwili już mało co widział. Machał rękami i rzucał nogami bezskutecznie, bo nie mógł stawiać kroków. Siadł na stole i zwiesił głowę na piersi. Przyjaciele, sąsiedzi, znajomi ujęli go pod ręce i opierającego się z całej siły potaszczyli dokądś w zadymioną przestrzeń.
Na placu został ksiądz Anastazy. Ten poczuł się w obowiązku zastąpienia Hipolita. Pili we dwu z Baryką, raz wraz całując się i bez przerwy dysputując. Dysputa była teologiczna, nafaszerowana i naszpikowana takiemi subtelnościami, że wreszcie niewiadomo było kompletnie, czego dowodzi wikary, a co zbija Cezary. Podnosili głos coraz wyżej, czepiali się byle słówka, obrażali się i znowu przepraszali, wracając do meritum dysputy, do jądra rzeczy, do samej istoty

247