Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/260

Ta strona została uwierzytelniona.

chowanie. Później po niego przyśle się zamknięty powóz, żeby zgorszenia nie szerzyć i żeby go oko ludzkie nie widziało. Wstawać!
Cezary był dokumentnie oszołomiony, lecz już trzeźwiejszy. W mig umył się, uczesał i odział. Narzucił paltot na ramiona, czapkę na głowę. Wyszli po cichu. Mijali korytarz i sienie. W drugim końcu pałacu muzyka grała i słychać było stamtąd gwar zabawy, który zdawał się wciąż jeszcze rozsadzać ten dom ogromny i spokojny. Przed drzwiami wejściowemi, gdy je otwierali, stały konie. Jędrek siedział na koźle. Miał minę wesołą.
— Byłeś widzę w nocy zalany, mądralo! — krzyknął ksiądz surowo. — Po minie widzę.
— Jednakowoż mogę jechać. Zaręczam za powrót pomyślny.
— Sprobuj mię niepomyślnie wywalić, pijanico, to ja ci sprawię!
Ksiądz wskoczył do wolanta. Za nim Cezary. Konie ruszyły. Dzień szarzał. Gdy wolant mijał park, Cezary rozglądał się po tym parku, szukając za dnia oczyma pewnych miejsc, znanych mu po nocy. Za parkiem i aleją ukazała się wieś włościańska, Odolany. W oknach chat widać było światła naftowych kaganków. Skrzypiały drzwi domostw, słomą krytych, niskich i małych. Rżały konie. Porykiwały krowy, kwiczały świnie, gęgały gęsi. Koguty piały i psy naszczekiwały zajadle. Ludzie zadawali bydłu, krzątali się dokoła przyziemnych chlewów, nosili wodę i paszę. Praca ciężka, ordynarna i pozioma wrzała w każdem osiedlu. Czasami ktoś w biegu przystanął, wywłócząc wielkie buciory z głębokości bajora. Popatrzył na mknący pojazd,

249