Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/265

Ta strona została uwierzytelniona.

Jakże uwielbiał cichą poufność rozmowy z nią o rzeczach niepowszednich i nieżyciowych, kiedy gwarzyła z serca do serca, o duszy swej i o duszy przyjaciela! Były to jakby wędrówki w słońcu po krainie dalekiej, — baśni o sobie dla siebie samych. Nic w niej nie było z rozpusty, a wszystko było z miłości. Nawet te sprawy miłości, które są wyuzdaną rozpustą, w niej były tylko miłością. Szaleństwo jej, zapomnienie się, zapamiętanie i wszystek obłęd miłosny był zupełny, lecz była to także całopalna ofiara dla bóstwa, które nosiło nazwę »Czaruś«. Ponieważ była o dwa lata starsza od bóstwa, a nadto ponieważ była już wdową, poczytywała się niejako za opiekunkę tego młokosa. Dawała mu przezorne rady i wskazówki dobrotliwe. Uczyła go niejednej mądrości życia, której jeszcze w swem bezładnem i roztrzęsionem życiu nie posiadł.
Oprócz Karoliny, która jedne objawy widziała, inne słyszała, te przeczuła, tamte wykombinowała, a jeszcze inne poprostu wywąchała, nikt w Nawłoci niczego się nie domyślał. Przyjechała droga paniusia Kościeniecka, najmilsza sąsiadka, porozmawiać o pikniku, — nawiozła ploteczek, historyjek, opowieści co niemiara, iż nie można było dość się ich nasłuchać. Śmiano się przez cały wieczór i nie chciano jej wypuścić. Cóżby w tem było dziwnego, albo zdrożnego, że przyjechała? Cóżby w tem było dziwnego, że z panami, tancerzami swemi, Hipolitem i Cezarym, długo różne rzeczy przypominała, — że im samym opowiadała, co to tam broili, gdy już mieli dobrze w czubach? Tylko Karolina widziała pewne skinienie, a zaraz potem pochwycenie przez Cezarego maleńkiej karteczki. I oto nazajutrz

254