Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/276

Ta strona została uwierzytelniona.

— Bo panna Karolina tak lubiła. Lubiła, żeby było słodko.
— Ile łyżeczek cukru pani wpuściła do szklanki? — nastawał Wielosławski.
— Dwie.
— Pani wie napewno, że to był cukier, a nie co innego? Może pani przez omyłkę wsypała do tej szklanki nie cukru, lecz czego innego?
— To był cukier z cukiernicy.
— Pani to doskonale pamięta?
— Pamiętam.
— A możeby pani poznała szklankę, z której piła nasza krewna?
— Poszukajże tej szklanki, moje dziecko! Może tutaj gdzie ta szklanka stoi! Trzeba panów przekonać o twej niewinności... — mówiła pani Turzycka niespokojnie, z troską, ale i nie bez ironii.
— Nie. Marynia zabrała tackę ze szklanką, umyła ją i jużeśmy w niej piły kawę z ciocią. Albo ciocia, albo ja piłyśmy kawę z tej szklanki.
— Bo mamy, muszę się przyznać, mało szklanek, więc się je ciągle myje... — wtrąciła zjadliwie Pani Turzycka. — Uposażenie administratora dóbr nawłockich nie jest tego rodzaju, żeby można sobie pozwolić na tuzin szklanek, nie mówiąc o serwisach. Te rzeczy nie są dla nas dostępne, ludzi pracy, pracy bardzo ciężkiej i bardzo odpowiedzialnej... — dorzuciła z przejęciem.
— Tak, tak... — rzekł Hipolit. — A jednak może pani będzie łaskawa pokazać nam ten słoik, czy flakon, z którego nasza krewna nalewała sok, na którego

265