Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/282

Ta strona została uwierzytelniona.

— I kiedy chcę.
— Zgadzam się, moja pani, i zaraz opuszczę te tak gościnne progi. Chciałem tylko gościowi pani zostawić pamiątkę, żeby ją nosił kilka tygodni i wiedział, z kim ma do czynienia.
— Ty także będziesz nosił swoją ruski miesiąc! — zaśmiał się Baryka.
— Jestem tak wspaniałomyślny, że nie będę go wyzywał na pojedynek. Nie chcę pani kompromitować.
— Ale szpiegowałeś mię! Więc już mię skompromitowałeś. I z jakiej racyi?
— Przecież nie może pani zaprzeczyć, że zasługiwałaś na czujną uwagę legalnego narzeczonego.
Pani Laura nie odpowiedziała. Zwróciła się do Cezarego:
— Jak pan śmiał wdzierać się tutaj o tej porze! Widzi pan do czego doszło! Pańskie nierozsądne amory, pańskie prośby bezskuteczne, wyznania i tym podobne głupstwa, na które jestem wciąż narażona, były sobie dobre za dnia, jako rozrywka, jako flirt. Ale żeby ośmielić się nocą wchodzić do mego domu! Kompromitować mię, narażać na taki skandal!
— Mówiłem pani, — odparł Baryka, — że nienawidzę pani narzeczonego. Mówiłem to, czy nie? Wiedziałem, że tu stróżuje po nocy i przyszedłem właśnie, żeby go obić jego własną szpicrutą. Widzi ją Pani? Tą oto! Jego własna, a jest w moich rękach. Biłem go grubym końcem po łbie. O, tak!
Cezary w szaleństwie, nie zważając na obecność kobiety uderzył Barwickiego. Gruba kula rękojeści ugodziła tamtego w bok głowy i w ramię, aż się

271