Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/283

Ta strona została uwierzytelniona.

z jękiem przygiął. Laura zasłoniła go sobą. Krzyknęła:
— Jak pan śmie? To mój narzeczony!
— Byłoby dobrze, żeby pani odeszła do swej świetlicy, bo będę go jeszcze bił. A pani mi przeszkadza!
— Precz z mego domu, młokosie! — zawołała z teatralnym gestem.
— Lauro! — rzekł Cezary, przybierając również teatralną pozę.
— Niech mi się pan zaraz, natychmiast stąd wynosi! — mówiła, błagajac go oczyma, żeby wyszedł.
Ale Cezary popadł w zajadłość furyi. Nie wiedział, co robi. Obrócił momentalnie szpicrutę w ręce: ujął ją za twardą, okrągłą rączkę i raz, drugi raz usiłował dosięgnąć Barwickiego poprzez rozkrzyżowane ręce Laury. Barwicki, ogłuszony poprzedniem uderzeniem, słaniał się poza narzeczoną.
— Panie Baryka! — krzyknęła.
— A co?
— Wyjdźże pan stąd! Wyjdź stąd! Wyjdź stąd!
— Dobrze. Pójdę. Zaraz pójdę. Chciałem tylko...
Nie wiedząc, co już gada, dorzucił:
— Chciałem wam, mili, poprawni narzeczeni, dać moje błogosławieństwo na nowe, zyskowne gospodarstwo.
To mówiąc, smagnął Laurę szpicrutą poprzez twarz i rozstawione ręce. Poczem ze szpicrutą w ręce wyszedł.




Wałęsał się po polach. Trafiwszy na stóg siana, wygrzebał w nim wnękę i, wtulony w nią jęczał, a na-

272