Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/291

Ta strona została uwierzytelniona.

słyszy. A zważ, słuchają nas umarli! I ona słucha — twoja ofiara.
— Jaka ofiara? Cóż to znowu za brednie!
— Zakochała się w tobie na śmierć i życie. Rzecz dziewczyńska, rzecz ludzka. A ty? Nie kochałeś jej przecie, boś się zakochał, ale w innej, — a dlaczegoś ją całował?
— Tak mi się podobało. Rzecz chłopczyńska całować piękne dziewczęta.
— Aleś ty całował niewinną dziewczynę, sierotę wygnankę, bezdomną, która sobie tutaj, w naszym domu pracą surową i uczciwą na chleb zarabiała. I słuchaj mię, ty odszczepieńcze! — szlachciankę! Widzisz, jak ją Bóg za te pocałunki z byle kim strasznie poraził! Ty mi się tu stawiasz ze swem moskiewskiem rozbestwieniem! Padnij natychmiast na kolana u jej mogiły i proś o przebaczenie.
— Moja to rzecz, moje z nią porachunki... Ja księdza o rady, ani o wskazówki szlachecko-katolickie nie prosiłem.
— Nic ze mną tem stawianiem się nie wskórasz! Ja jestem właśnie od tego, żeby kruszyć ludzkie zatwardziałe sumienia. I twemu nie daruję!
— Moje sumienie nic mi nie wyrzuca. Mogłem był ją uwieść, gdybym był chciał. A nic jej złego nie zrobiłem. Moje pocałunki sprawiały jej rozkosz. Sama ich szukała. Płakała i męczyła się, — tak sądzę, — skoro jej odmówiłem pocałunków.
— Milcz! Milcz! Milcz! Ja tego słyszeć nie chcę! A jeśli masz dobrą wolę o tem mi mówić, to nie tutaj. Chodź ze mną! Włożę komżę, stułę na szyję,

280