zasada: rozkazywać z najgłębszą pokorą i słuchać rozkazów z niezgłębioną dumą. Chodzę po swojemu. Ale jakoś i tak dam sobie radę.
— Niech ci Bóg wszystko przebaczy. I niech cię strzeże ode złego. Muszę już iść do kościoła. Zostań tu sam — i płacz przy tym grobie, w cichości duszy.
— Farçeur! — mruknął Cezary.
Ksiądz nie odpowiedział. Szybko odszedł.
Cezary powrócił do swego pokoju chyłkiem, z twarzą osłoniętą, ażeby go zaś kto nie zobaczył ze śladem ciosu szpicruty na twarzy. Zawiązał twarz chustką, zakopał się w łóżko i zasnął, jak kamień. Spał przez cały dzień i część nocy. Obudziło go światło w pokoju i odgłos kroków. To Hipolit Wielosławski stał nad łóżkiem. Cezary niechętnie podniósł głowę.
— Cezary! Co się z tobą dzieje? Nie jadłeś i nie piłeś...
— Spałem.
— Dobrze. Ale każże sobie cokolwiek przynieść. Co każesz?
— Proś, żeby mi tu przynieśli herbaty. Jestem cokolwiek niezdrów i dla tego nie mogę iść do stołu.
— No, do stołu niema po co, bo już wszyscy dawno śpią. Ale Maciejunio coś ci sprokuruje.
— Nie trzeba! Słowo ci daję, że nie trzeba! Poczekam do jutra.
— Chłopcze! Co się z tobą dzieje! Co tam ukrywasz na twarzy?
— Szedłem przez park wieczorem. Gałęź mię uderzyła w policzek.