Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/295

Ta strona została uwierzytelniona.

zajście, jeżeli się z kim zmagasz, jeżeli na ciebie przypadła bieda ponad siły, nieszczęście głuche... Z kimkolwiek byłaby sprawa, o cokolwiek — stoję przy tobie! Słowo — i będę prał, jakbyś ty sam prał, swoją własną ręką! Chcesz sekundanta, chcesz zastępcy, chcesz alter-ego, chcesz pośrednika, — o cokolwiek sprawa — jestem!
— Dziękuję ci, Hip! Ja przecie wiem o tobie. Ale ja nie mam sprawy.
— Kto cię uderzył przez twarz?
— Gałęź w parku.
— Nie chcesz mnie?
— Nie.
— Rozumiem. Już więcej ci się nie będę nastręczał ze swą figurą.
— Hipolit, braciszku! Zostaw mię.
— Już między nami, znaczy, niema tamtego, co było w rowach.
— Powiem ci tylko jedno: tam w rowach nie było pięknych kobiet. O więcej się nie dopytuj. Dośpiewaj sobie resztę, bo nic ci więcej powiedzieć nie mogę. To sekret.
— Sekret, o którym przez cały dzisiejszy dzień wszystkie wróble na wszystkich dachach ćwierkały.
— Doprawdy?
— A cóż ty myślisz! Chcę stanąć przy tobie, chcę cię zasłonić i walić na prawo i lewo... Co tylko każesz... A ty z pompą: sekret!
— Mam do ciebie jednę wielką prośbę.
— Wszystko!
— Pozwól mi pojechać na tydzień, na dwa ty-

284