godnie do tego małego folwareczku — na Chłodek Chciałbym być sam, nawet ciebie nie widywać... No, i żeby mnie ludzkie oko nie widziało. Chciałbym tę gębę zagoić i pomyśleć w tym czasie nad wszystkiem, co mię tutaj otoczyło. Nie mogę teraz, ani tutaj być, u was, ani wrócić do miasta. Mam w sobie tuman, tuman...
— Dziś dam dyspozycyę. Dostaniesz tam izdebkę. Ale to będzie małe, proste, ordynarne. Bo tam przecie niema komfortu.
Cezary nie mógł mówić. Wyciągnął do przyjaciela rękę. Hipolit ujął jego dłoń i długo ją ściskał. A wreszcie puścił tę rękę z jękiem:
— Na Chłodek — sam... Ech, ty głupcze! Ty dardanelski ośle! Zmarnowałeś Karusię! Uradziliśmy byli tutaj w rodzinie, żeby Karusię jakoś wyposażyć Postanowiliśmy dać jej ten Chłodek w posagu. Zdawało się, że ty ją lubisz. Marzyłem: pobiorą się, osiądą na tym Chłodku. Myślałem, że będziemy przez życie nasze sąsiadami. Ech, ty, głupcze!...
Następnego dnia rankiem, zanim we dworze nawłockim powstawano, Cezary przeniósł się na Chłodek. Nie żegnał się z nikim, gdyż i tak, po śmierci Karoliny, nie był zbyt dobrze widziany przez mieszkańców tego dworu. Hipolit odprowadził go osobiście i »wręczył« ekonomowi Gruboszewskiemu. Dokonawszy zaś tego wręczenia w sposób urzędowy i, niejako, prawniczy, zaraz odjechał swemi małemi saneczkami. Cezary przyjrzał się z pod oka panu Gruboszewskiemu, a tam-