Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/302

Ta strona została uwierzytelniona.

z młynarzem Sylwestrem, — gadał z wieśniakami, oczekującymi na mąkę razową i otręby, a serce rozpętane waliło w jego piersiach, jak więzień skazany na śmierć. Jakieś wzmianki w rozmowie: — ot, tamten gospodarz jest spod Leńca, a ten to z Ognichy, na drodze do Odolan, — rzucały nim, jak czerepem bezsilnym w jamę rozpaczy głuchej i bezdennej. Tem usilniej, tem zawzięciej rozmawiał, interesował się, dociekał, badał, wchodził w istotę rzeczy. Sylwester, młynarz stary na owym Chłodku, siedział już w tymże młynie kilkadziesiąt lat, bo nastał tu jeszcze przed Gruboszewskim. Gdzie — Gruboszewski! Był jeszcze za tamtego ekonoma, za Przesławskiego. Ludzie go tu, powiadał, znają, jak kraj szeroki, z tej i z tamtej strony Jasnej Góry. Płuca-ż miał, płuca! Wrzeszczał, rzeczywiście, na cały tamtejszy kraj, — każde jego słowo przekrzykiwało wszystkie »korce«, tryby, walce, palce i pytle, gadające rzecz swoją. Sylwester, postękując, przypatrywał się z pod oka młodemu obieżyświatowi, o którego sekretnej misyi szepnął mu już »okumon« Gruboszewski. Gadał z tym większym wrzaskiem, a podstępnie, obłudnie, chytrze. Chłopów było pełno we młynie. Gospodarzy zasobniejszych i małorolnych chudziaków, którzy chciwemi oczami wpatrywali się w wymyślne i cudaczne Sylwestra maszyny, czy im aby mąki i otrąb nie podbiorą nad miarę. Dziwiła Cezarego rozmowa z wieśniakami. Słuchali, gdy im to i owo opowiadał o wojnie. Synów na tej wojnie mieli, braci, krewniaków. Lecz gdy nawrócił do rzeczy pokoju, przeważnie go nie rozumieli i on ich nie rozumiał. Nawet nie to, żeby go nie rozumieli: nie obchodziło ich, nudziło ich

291