Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/307

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nic o tem nie wiem... — mruknął Cezary, czując, jak w nim serce i krew w żyłach lodowacieje.
— Jakże! Przysłali zawiadomienie o ślubie.
— Gdzie? O ślubie?
— Z Krakowa. Ślub za jakimś tam indultem. Zawiadomienie na brystolu, litografowane morowo, z tytułami i genealogiami. Chcesz, to ci przywiozę?
— A mnie to po co?
— Myślałem, że cię to obchodzi.
— Do dyabła z tem! — mruknął Cezary i zaczął mówić o czem innem.
Ale ta wiadomość w serce go poraziła. Teraz już zgasły wszelkie tajne nadzieje. Ustały już wszelkie marzenia zaskórne, hodowane w pomroce pomimo wszystko. Potworność faktu, oczywistość tryumfu Barwickiego dusiła go za gardło.
Cezary musiał »robić« podwójnie. Chodził, biegał, wtrącał się, wścibiał, podglądał, nasłuchiwał. Uczył się ostatnich sekretów życia biedoty. Pewnego jednak dnia, wstawszy o ciemnej nocy, do dnia, oświadczył panu Gruboszewskiemu, że już ma dosyć, dłużej tu już nie będzie marudził. Odjeżdża do miasta. Powraca do swoich trupków w prosektoryum. Pan Gruboszewski ucieszył się, jakby mu kto cały Chłodek na własność darował. Do trupów w czemś tam takiem? Bagatela! Także trza było gadać od samego początku, że to chodzi o romanse i filozofie!
Cezary napisał do Hipolita bilecik z prośbą o konie do stacyi. Zanim konie nadeszły, zebrał swoje manatki, zapakował walizkę i czule, ogniście żegnany, pojechał do Nawłoci. Pani Wielosławska i strupieszałe

296