nawłocki fraczek. Żył zaś, jadł, pił, płacił czynsz przez czas dosyć długi z tej tranzakcyi. Lecz nadeszły dni ciężkie. Kapitał się wyczerpał. Trzeba było płacić za gaz, światło elektryczne i opał. Kredyt u Buławnika był skończony, zaufanie w sklepiku z pieczywem poderwane. Trzeba było iść do pana Gajowca, czego aż dotąd Cezary unikał. Wielce się uradował podstarzały pan Gajowiec. — Wielce!
W gabinecie biurowym, dokąd Cezary się zgłosił, trudno było rozmawiać, gdyż tam nieustannie wchodzili i wychodzili interesanci. Pan Gajowiec zaprosił Barykę postaremu do swego prywatnego mieszkania. W dzień świąteczny, gdy młody człowiek zgłosił się do tego mieszkania, gospodarza nie zastał. Ale właścicielka pensyonatu, od której dygnitarz skarbowy odnajmywał salon, uprzedzona zgóry, poprosiła petenta do środka, oświadczając, iż pan »wice-minister« spóźni się nieco, gdyż tego dnia ma bardzo wiele ważnych wizyt. Cezary wszedł i usiadł w rogu pokoju. Znał już ten duży pokój, wychodzący na mały, śródkamieniczny ogródek. Nagie, czarne konary drzew krzywemi liniami przecinały duże lustrzane szyby okien. Drzwi do sąsiedniego pokoju, a raczej do niszy z sypialnem łożem, były zawieszone kotarą. Duży salon był urządzony bardzo starannie. Stały tam meble własne sublokatora, — garnitur mahoniowy, — i leżał spory dywan. Była szafa otwarta z książkami w pięknych oprawach. Na ścianach wisiało kilka portretów, rysowanych specyalnie przez dobrego artystę. Dawniej Cezary nie zwracał uwagi na te wizerunki. Teraz, nie mając do roboty nic innego, po rozpatrzeniu tytułów książek przeważnie
Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/317
Ta strona została uwierzytelniona.
306