którzy żyli w tłumie, przeszli niepostrzeżeni i nieuznani. Zupełnie — greccy niewolnicy. Ludzie ci należeli do typu, który się w tłumie rozpłynął, znikł, lecz nasycił sobą pokolenie. Z tych ludzi my, — to jest moje pokolenie, — wyssaliśmy wszystko, czem żyjemy aż dotąd.
— Nie wiedziałem. Cóż to za jedni, bo, przyznam się, nie słyszałem nawet i nie czytałem.
— Pierwszy z brzegu — Maryan Bohusz. Przyrodnik, który gdzieindziej zostałby znanym docentem, może nawet cenionym profesorem. Tutaj został bezcennym dla pewnych sfer feljetonistą, tłomaczem i popularyzatorem filozofów i socyologów. Rozmienił się na drobne i sam się w tłum wydał. Nauczał z niewidzialnej katedry swą rzeszę inteligencką. Gdy wszystko było przed tą rzeszą zamknięte, gdy ona mogła spodleć i zdziczeć, dawał jej wszystko, co poczytywał za najlepsze na zachodzie. Sam żyjąc pod podwójną kopułą niewoli, kopułą moskiewską i pod władzą roztoczonej przez włast’ t’my, zmuszał pokolenie swoje do myśli, do pogłębienia uczuć społecznych, do uczenia się, czuwania. Inni później, jak Adam Marburg, robili tę pracę lepiej, systematyczniej. On jednak był pierwszy. Wszystko zaś o szklance czystej herbaty i, dosłownie, o kawałku suchego chleba. Wiecznie w dziurawych butach i wystrzępionych spodniach. Stary, poczciwy nauczyciel!... Wreszcie — znikł, jak cień. Gdzieś się podział. Oślepł. Więziony przez Moskali, przeszedł męki duchowe. A nie chcąc ludziom zawadzać w ich bieganinie, nie chcąc przyczyniać nikomu kłopotu swoim pogrzebem, — kędyś po
Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/319
Ta strona została uwierzytelniona.
308