Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/323

Ta strona została uwierzytelniona.

podczas gdy rozumieli go wszyscy. Opowiedziano w tym feljetonie anegdotę o kimś, kto się wybierał w podróż do dalekiej Ameryki i umieścił w pismach ogłoszenie, iż poszukuje towarzysza podróży. Otóż późno w nocy na skutek owego ogłoszenia zgłasza się do podróżnika jegomość i z hałasem oświadcza, że on do dalekiej Ameryki nie pojedzie i jemu, ogłoszeniodawcy, jechać nie radzi, a nawet zabrania. Ten feljeton wart był więcej, niż batalion tęgiej piechoty. On stworzył ze zwyczajnych zjadaczów chleba, z łobuzów i głuptasów, amatorów podróży do Ameryki.
— Rozumiem. Ale to...
— No, co? No, co? Jestem bardzo ciekawy!
— To takie... starodawne...
— O, nie, braciszku! To nie starodawne! Dla tego kazałem wyrysować i zawiesiłem sobie na ścianie mej izby te portrety, ażeby nieustannie mieć przed oczyma granicę między starodawnemi i nowemi laty. Oni to są dla mnie granicą i drogowskazem, czem już w tych nowoczesnych dniach naszych być nie należy.
— Tego wcale nie rozumiem.
— Patrz, przybyszu! Ten oto Stanisław Krzemiński. Polska była dlań — »Pani moja, Mocarka wielka, Matka najsłodsza«. Na tem jego głębokiem uczuciu, na najszczerszej jego wierze, którą nam przekazywał, kończyła się jego rola. Moja rola — tu się dopiero zaczyna. Uczucie jego, wiara, męstwo musi być wdrożone w pracę, w czyny, w znajomość rzeczywistych stosunków i rzeczywistych ludzi, — i, co jest rzeczą najtrudniejszą, — w sposób rządzenia życiem, stosunkami i ludźmi realnemi.

312