Gajowca nabierał barwy zupełnie nowej, którą mu dawało postępowanie dzielne i niepospolite właśnie w owych czasach zaśniedziałych, minionych, w »niewoli«. Częstokroć znowu osobistość dla młodego medyka sympatyczna, pociągająca, ciekawa, budziła na wargach Gajowca śmiech sarkastyczny, albo i zgoła pogardliwy, bo w tamtych, zaśniedziałych czasach ten oto dzielny dziś mołojec i silny w gębie, był zwyczajnym zjadaczem chleba, albo i kanalijką bożą, przemykającą się chyłkiem między knutem i poczciwym polskim snobizmem. Cezary nigdy nie mógł w sedno utrafić.
Pan Szymon Gajowiec, dążący wszystkiemi swemi siłami do przedstawienia Polski najistotniejszej, takiej, jaka żyje, cierpi, raduje się, w rzeczywistości najrealniejszej, był przecież także mistykiem. Wierzył w cuda. Wierzył w tajemnicze opiekuństwo nad tym krajem. W rozmowach z Cezarym wskazywał palcem na kilka cudów. Pierwszym »cudem« pana Gajowca było, rzecz prosta, wskrzeszenie państwa polskiego. Drugim »cudem« było odparcie bolszewików w roku 1920.
Pozycye tego »cudu« były takie. Bolszewicy mieli ogromną armię, świetną konnicę. Zalali tą armią cały prawie polski kraj. Na sztandarach bolszewickich było wypisane hasło wyzwolenia proletaryatu z burżuazyjnej opresyi, rewolucya socyalna. Któż i cóż mogło się oprzeć tej armii i jej moralnej sile? Powinna była w Polsce znaleźć zwolenników, powinna była zniszczyć szczupłą polską siłę zbrojną, gdyż za plecami wojsk polskich powinna była stanąć druga potęga, zrewolucyonizowane masy proletaryatu miast i wsi. Ta druga siła powinna była podać rękę rosyjskiej armii czer-
Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/335
Ta strona została uwierzytelniona.
324